wtorek, 25 stycznia 2011

Nośnik wspomnień.

           Kurka, naprawdę nie lubię narzucać jakichś konkretnych tytułów, tak jak zrobiłem to teraz. Po pierwsze - narzucam sobie pewną formę, po drugie - zdradzam o czym będzie wpis, po trzecie - temat powinien dobrze brzmieć, a mnie ciężko z wyborem takiego, który by pasował. Ale jestem cholernym estetą i NIENAWIDZĘ gdy wpis nie ma tytułu. Dlatego ciężka dola - musiałem to zrobić. Możesz te parę linijek użalania się nad sobą uznać za stosowny wstęp, bo nie lubię bezceremonialnie od razu przechodzić do rzeczy.

            Gdy piszę tego posta w głośnikach brzmi mi przewspaniała sonata g-moll Giuseppe Tartiniego zwana 'Sonatą z Trylem Diabelskim' - utwór długi (wersja, którą mam na dysku, trwa dokładnie 16 minut i 26 sekund), lecz warty jednocześnie każdej sekundy poświęconej na jego przesłuchanie. Myślę, że będzie to dobry odnośnik do moich rozmyślań - jest to niepodważalne arcydzieło, napisane setki lat temu, cieszące się niesłabnącą sławą wśród ludzi na całym świecie, słowem - utwór-pomnik, któremu nic chwały nie odbierze. Całe pokolenia się w nim zakochiwały, płakały przy nim, żyły i umierały. Mnie samego nieraz wzruszył, i to wzruszył dogłębnie; znasz to uczucie, gdy po prostu CZUJESZ wewnątrz siebie ducha utworu, gdy wypełnia on Cię w całości i daje Ci możliwość przez chwilę zapomnieć o wszystkim wokół? Gdy jesteś pewien, że to, co słyszysz jest arcydziełem, które skomponował geniusz - geniusz, który dobrze wiedział jak przekazać swoje własne emocje zarówno w przestrzeni jak i w czasie? Dla takich chwil warto żyć, to dzięki nim widzimy na tym świecie piękno, i dzięki nim czujemy się prawdziwie ludźmi. Zaiste, wielka jest potęga muzyki.
            Jednakże tak naprawdę co - do licha - sprawia, że konkretna muzyka jest dla nas arcydziełem? Dlaczego akurat ten utwór porywa nasze serca, a inny wydaje nam się jedynie płytką piosenką o 'dupie Maryni'? I dlaczego to co dla jednego jest piękne dla drugiego funta kłaków jest niewarte? Myślę, że nie ma na to pytanie jednoznacznej, konkretnej odpowiedzi. Na to składa się zbyt wiele czynników, a ogromna ich większość nie da się zbadać. Jednak chciałbym wysnuć przed Tobą moją własną teorię na ten temat. Jakkolwiek by ta teoria nie była naiwna i głupia.

            Zacznijmy od początku, czyli od wspomnianej wyżej sonaty g-moll - według mnie geniusz tego utworu jest po prostu niedefiniowalny. Jest to klasyka w najczystszej postaci. Zwyczajnie nie wiem na czym to polega, ale ludzie żyjący w zupełnie innym świecie od naszego potrafili uchwycić w dźwiękach wszystko to co chcieli - obrazy, dźwięki (nieco to rekurencyjne, czyż nie?), smaki, uczucia. Oczywiście nie chodzi tutaj o wszystkich ludzi, ale o tych, którzy mieli dar artyzmu. O geniuszów. I w tym rzecz, że nadal rodzą się tacy ludzie, ale tworzą zupełnie inaczej, w innych warunkach. Kiedyś muzyka była elitarna - tworzyły ją elity i elity jej słuchały. Być może to dlatego muzyka zawsze była dopracowana w najdrobniejszych szczegółach - chodzi mi o to, że podobnie jak teraz wiele utworów powstawało wtedy dla pieniędzy, ALE! teraz muzykę tworzy się dla mas (głównie), a gusta mas są - lekko mówiąc - przeciętne i mało wyrafinowane. Zawsze. A kiedyś tworzyło się dla książąt, arystokracji - ludzi, których często całe życie wypełniała sztuka, a więc dla ludzi o bardzo wysublimowanym guście. A tacy ludzie nie zapłacą za byle co. Chcąc, nie chcąc więc artysta musiał tworzyć prawdziwą sztukę. Musiał przelewać uczucia w swoje dzieła. Jak to robił? Mnie nie pytaj, bo tego nie można się nauczyć - to tkwi gdzieś w każdym z nas i może być w jakiś sposób uwolnione. Tak myślę.

             Tyle że nie każdy utwór to arcydzieło, nad którym pracował geniusz. Ale mimo to nie tylko arcydzieła potrafią nam się podobać. Bo teraz utwory powstają hurtowo, więc nie ma szansy, żeby wszystkie były genialne. W sumie teraz sobie pomyślałem jakie to strasznie smutne, że obecnie najczęściej prawdziwe arcydzieła muzyki są niemal undergroundowe, a na pewno niszowe - nie pokazuje się ich całemu światu i usłyszą je jedynie Ci, którzy będą ich szukali. Znaczy dobra, to jeszcze nie jest smutne, ale to że pewnie za parę, paręnaście lat nikt nie będzie o nich pamiętał, bo zwyczajnie nisza zniknie - to mnie smuci. O, a jeszcze bardziej mnie smuci to, że nawet jakby cały świat miał na talerzu podane takie niszowe arcydzieła, to nic by z nich nie zrozumiał - ba, nie podobałyby mu się, bo zwyczajnie nie rozumie takiej (czyli niszowej) muzyki. No bo słuchaj, jakbyś zareagował na ten (Deicide - Satan Spawn, The Caco-Deamon) kawałek w radiu? Albo byś wyłączył, albo wyrzygał się przez uszy. Bo nie rozumiesz tej muzyki, a dla mnie to jest arcydzieło. Ten absolutny brak harmonii, ciężkie jak buldożer riffy i basowy, odpowiednio brutalny growl - dla mnie majstersztyk. Ale Ty tego nie zrozumiesz, bo szukasz w muzyce czego innego. Nie zrozum mnie źle, przyjacielu - to dobrze! Ale pokazuję tylko, jak ludzkość podzieliła się na nisze. Kiedyś tego nie było.
             A wracając bardziej do wątku - więc jeżeli dzieło nie jest 'arcy', to czemu nam się podoba? Pozwolę sobie na konkretny przykład - mam świadomość, że kawałek 'Little Dreamer' kapeli Ensiferum arcydziełem nie jest; czasami nawet się zastanawiam jakim cudem mi się podoba, bo wokal w pierwszym refrenie - dla mnie samego - woła o pomstę do nieba (chodzi mi o samą rytmikę śpiewania - porażka), nie ma nawet jakiejś nieziemskiej solówki ani specjalnie wyrafinowanej perkusji. Mimo to nigdy nie ma tak, żebym ten kawałek w foobarze przełączył. Może to chodzi o niesamowicie dobrze skomponowany refren, może o konkretne strojenie gitar, może o barwę głosu Jeri'ego Mäenpää - nie mam pojęcia. W każdym razie są takie utwory, które nam się podobają po prostu - bez żadnej konkretnej przyczyny. Chociaż niektórzy uważają, że wszystko ma swoją bardzo konkretną i w stu procentach sprawdzalną przyczynę (w dużej większości przypadków się z nimi zgadzam i ogólnie raczej jestem nastawiony do świata dość sceptycznie, mimo że nie wykluczam zjawisk niewytłumaczalnych). O tym trochę niżej.


             Jakiś czas temu FeniX, którego blog możecie ogarnąć w moich obserwowanych albo w linkach po prawej stronie (albo tu), pokazał mi artykuł w jakimś serwisie internetowym (dla ciekawskich tutaj link: http://www.rmf24.pl/nauka/news-to-dlatego-muzyka-sprawia-przyjemnosc,nId,317256 ) o tym, że naukowcy odkryli czemu muzyka nam się podoba (a właściwie czemu sprawia przyjemność). Zaintrygowany przeczytałem ten artykuł, ale niestety rozczarowałem się już po pierwszych paru zdaniach. Artykuł ten powiedział mi tyle co nic - chodziło o to, że badani ludzie słuchali muzyki która im się podoba, a 'naukowcy' zbadali fakt, że podczas słuchania jej wydziela się w naszych organizmach dopamina. Super. Tego sam mógłbym się domyślić, a nastawiłem się na badania dotyczące tego dlaczego podoba nam się akurat TA KONKRETNA muzyka - czyli przykładowo dlaczego podczas słuchania Slayera jedni rozpływają się z przyjemności a drudzy mają konwulsyjne drgawki. W sumie to taka mała dygresja była. Wracam do moich rozważań, a nawet do ich kluczowej części.


             Jest jeden czynnik, który moim zdaniem na pewno warunkuje to, że dany utwór nam się podoba/nie podoba. Jest strasznie subiektywny, więc nie ma znaczenia zupełnie jaka to będzie muzyka. Chodzi mi o wspomnienia, jakie niesie ze sobą utwór. Czasem jest tak, że (przynajmniej ja tak mam) gdy przeżywamy jakieś silne uczucia, gdy znajdujemy się w bardzo charakterystycznym okresie naszego życia - towarzyszy nam muzyka. Może to być jakakolwiek sytuacja i jakakolwiek muzyka. Znowu pozwolę sobie na konkretny przykład - rok temu zbliżałem się do końca trzeciej klasy liceum i bardzo mile wspominam ten okres; była zima, po studniówce, coraz więcej myślało się o maturze i przyszłości. Dużo się działo. W tym czasie najwięcej słuchałem Gov't Mule i Savatage, a jeden kawałek tych pierwszych podobał mi się wyjątkowo - Raven Black Night. Częste słuchanie go, zwłaszcza podczas samotnych powrotów wieczorem do domu, sprawiło że teraz za każdym razem gdy go słyszę w głośnikach/słuchawkach przenoszę się o ten rok wstecz - czuję dokładnie to samo co wtedy i jest to naprawdę wspaniałe. Może być też odwrotnie - jakiś kawałek kojarzy Ci się negatywnie i nie możesz go słuchać bo przenosi niechciane emocje. Tak jak w tytule tego wpisu - muzyka jest dla mnie nośnikiem wspomnień i to głównie determinuje czy będzie ona nam długo towarzyszyć czy nie. To właśnie sprawia, że nie ma takiej mocy, która byłaby w stanie powstrzymać mnie przed ciągłym słuchaniem 'Voice of the Soul', 'Morphine Child', wspomnianej już wyżej sonaty g-moll, czy wielu innych utworów z mojej dwu i pół tysięcznej playlisty. I to jest chyba w muzyce dla mnie najpiękniejsze.
"Music, music, and more music imploded in your brain"

7 komentarzy:

  1. Mówi się, że o gustach się nie dyskutuje. I słusznie się mówi :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Czemu nie ma komentarzy? W ogle, to ja bym dodał coś do tego jeszcze, ale nie wiem co. Znaczy wiem co, ale jakbym napiasł co, to wszyscy by poznali kto to pisał.

    OdpowiedzUsuń
  3. Muzyka jest językiem wszechświata.

    Poza tym chujowy tytuł blogaska i co kurwa robi ta kropka w tytule? A kurka to powiedzonko ciot.

    OdpowiedzUsuń
  4. Co do komentarzy, to muszę je zatwierdzić żeby się pojawiły. Włączyłem tą opcję bo pod poprzednim wpisem ktoś tam pisał jakieś głupoty które działały mi na nerwy.

    Madaj: kropki na początku nie było, ale potem zauważyłem, że pierwszy wpis ma :D i stwierdziłem że muszę być konsekwentny, mimo że wiem, że to błąd :p

    OdpowiedzUsuń
  5. A masz może jakiś sposób na to, żeby pozbyć się niechcianych wspomnień dotyczących piosenki? Pomijając oczywiste melodramaty z życia taki przykład: słucham utworu od kiedy był jeszcze singlem, jest naprawdę dobry, po roku okazuje się, że trafił do napisów końcowych w Zmierzchu. OK, dobra muzyka sama się obroni, ale niesmak pozostaje.

    OdpowiedzUsuń
  6. LOL jeszcze nie przeczytałam, ale komentuję, bo obiecałam, że będzie komć od Madzi <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Odkryłem uczuciowośc utworów jakiś czas temu i muzyka zmienia wspaniale nastrój.
    Miło czyta się ten blog, jednakowoż kwestie zdecydowanie nie dla matołów.
    Pozdrawiam matoł xDDD

    OdpowiedzUsuń